sobota, 17 czerwca 2017

Nasz wypadek - czyli jak Hermes dostał staż w NASA


Jako że lubimy spacerować, wędrować i przeważnie weekendowe wieczory w Toruniu tak spędzamy, to ten rozpoczynał się identycznie.

W piątkowy wieczór, koło 20 wsiedliśmy do samochodu, aby pojechać na drugi koniec miasta, coby poznać inne tereny. Miał to być spacer na smyczy, ot taki, żeby też poćwiczyć chodzenie na smyczy.
Wysiadając z samochodu zobaczyliśmy park agility, spory, więcej przeszkód niż w tym, który jest blisko nas. Stwierdziliśmy, że wejdziemy, puścimy Krokodyla i dopiero pójdziemy na właściwy spacer.
Tak też uczyniliśmy. Przeszkody były nam znane, prócz labiryntu z desek. To on był sprawcą (tak myślimy) zranienia się Hermesa. Stałam na wejściu do labiryntu, a Hermes był z innej strony, zawołałam go, aby spróbować przejść korytarze. Hermes jednak, jako że to szałaputne i skoczne, nie zczaił, że ma do mnie przyjść na około. Myślał chyba, że to przeszkoda i tak oto skoczył, lądując na rantach innych desek/ścian labiryntu. Upadł. Wstał, otrząsnął się i tyle. Napił się wody, zapieliśmy go na smycz i ruszyliśmy w drogę. Pies nie piszczał, wszystko było okay. Dopiero gdy przechodziliśmy koło jednej z klatek, zobaczyłam na moim białym bucie krew. Myślałam, że to raczej z moich podrapanych ukąszeń po komarach, ale nie. Obejrzeliśmy psa no i stało się jasne.
Głęboka rana na tylnej łapie. Piątek, 21.30 a my z rannym psem na drugim końcu miasta. Nasz weterynarz zamknięty. W sumie w Toruniu jeden otwarty (podobno).
Stwierdziliśmy, że może nie ma co panikować, opatrzymy ranę i będzie okay. Choć biała szmata na tylnym siedzeniu pokrywała się wielkimi plamami krwi. Podjechaliśmy do cało dobowej apteki i zaopatrzyliśmy się w środek odkażający i inne opatrunki.
W domu okazało się, że rana jest dość głęboka (tak myśleliśmy my, bo weterynarz stwierdziła, że powierzchowna). Założyliśmy psu opatrunek, który on i tak ściągał i w ciągu nocy wstawaliśmy jeszcze ze cztery razy do psa.


                                                                

Rano, sobota, wstaliśmy i jak najwcześniej wyruszyliśmy do weta.Pani wygoliła mu łapę, odkaziła, włożyła jakiś antybiotyk i zrobiła opatrunek. Dostaliśmy kask kosmonauty i do domu. Przez następne cztery dni mieliśmy jeździć z psem na zastrzyki. Myśleliśmy, że to koniec naszej przygody, zagoi się i wsio. Dojechaliśmy do domu (przejazd z lecznicy zajmuje nam jakieś dwadzieścia minut), wyciągnęliśmy psa z samochodu i zobaczyliśmy cały przemoknięty opatrunek. Pies nie chciał iść, siadał, a łapa zostawiała plamy krwi na chodniku, kafelkach. Zdążyliśmy wejść do domu, telefon do weterynarza. No i musieliśmy wracać.
Okazało się, że rana może i była powierzchowna, ale znajduje się w takim miejscu, że każdy ruch psa powoduje jej rozwarstwienie. Decyzja. Szycie.
Ważenie, założenie wenflonu i głupi jaś. Pani kazała nam wrócić za półtorej godziny, żeby nie siedzieć bezczynnie w lecznicy.
W oczekiwaniu na odebranie psa jedliśmy chyba nasz pierwszy posiłek od piątkowego wieczoru.
Przyjechaliśmy po psa, który czekał na nas w „zabiegowym”. I dziękujemy paniom, które na czas oczekiwania na nas i wybudzania nie zamknęły go w klatce. Leżał obok stołu operacyjnego, kiedy nas zobaczył, lekko popiskiwał. Był jeszcze otumaniony, ale szedł o własnych siłach. Resztę dnia spał.

W kolejne dni, kiedy jeździliśmy do weterynarza, Hermes chętnie wsiadał do samochodu, i wchodził do lecznicy. Był dzielny, nie piszczał, nie wyrywał się, znosił wszystkie zabiegi – wiedział, że chcemy mu pomóc.








Dziś po ranie została blizna z kawałkiem strupka. I nasze nowe doświadczenia.










2 komentarze:

  1. Biedny, dobrze, że tak to się skończyło. Tajga raz wbiła sobie na spacerze mały kawałek szkła i nawet nie zapiszczała, przeszła z nim jakieś 3 km... Dopiero wchodząc do lecznicy, bo postanowiłam sprawdzić oczy (wydzielina) nadepnęła na wycieraczke i zaczęła piszczeć i unosić łapkę. Na szczęście udało się wyjąc szkło i praktycznie nie było po nim śladu, opatrunek za bardzo potrzebny nie był. Żadne zakażenie też na całe szczęście się nie wdało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oby jak najdłużej nic się nie działo. Ten Hełm i pies ograniczony w ruchach to nic miłego ;)
      Hermes o dziwo też nie piszczał nic.

      Usuń